Te iskierki w twoich oczach sprawiają, że moje serce chce bić szybciej.
Twój uśmiech sprawia, że i ja się uśmiecham.
Twoje łzy są jak sztylety, które ranią mnie.
Ranią mnie póki nie przestaniesz płakać nad moim grobem.
Nell
Uchyliłam ciężkie powieki. Coś ciągle brzęczało mi nad uchem. Przecierając zaspane oczy, zdałam sobie sprawę, że to mój telefon. Podniosłam go z szafki nocnej, zerkając na wyświetlacz. Susan.
-Obudziłaś mnie - Powiedziałam z pretensją.
-Max kazał mi do ciebie zadzwonić i powiedzieć ci, że Kayl jest w szpitalu. Coś jest z nim nie tak?
-W szpitalu?
-Tak. W nocy zabrała go karetka. Ktoś mi wytłumaczy o co chodzi?
-Dlaczego dopiero teraz dzwonisz?! - Wściekła wyskoczyłam z łóżka.
-Nell możesz powiedzieć co się stało?
-Kayl... On...
-No wykrztuś to z siebie.
-On ma raka.
-O mój boże...
-Sus zadzwonię później - Zakończyłam połączenie i pośpiesznie się ubrałam. Umyłam zęby i zbiegłam do kuchni.
-Hej śpioszku - Przywitał mnie tata z uśmiechem.
-Musisz zawieźć mnie do szpitala - Natychmiast pobladł.
-Coś cie boli?
-Nie chodzi o mnie. Pośpiesz się. Wytłumaczę ci po drodze - Kiwnął głową i chwycił kluczyki, które leżały na stole. Opowiedziałam tacie o Kayl'u. Nie mieliśmy nigdy przed sobą tajemnic i ze wszystkiego mu się zwierzałam, a on zawsze rozumiał. Tym razem też. Widziałam w jego oczach współczucie.
-Daj znać kiedy po ciebie przyjechać.
-Dziękuje - Pocałowałam go w policzek i wysiadłam z samochodu. Do szpitala wpadłam zdyszana i zdenerwowana. Czym się martwiłam? Przecież powiedział, że ma rok. A może skłamał?
-W czym mogę ci pomóc? - Spytała mnie pielęgniarka w różowym stroju.
-Szukam chłopaka. Kayla Mortona. Przywieźli go w nocy.
-Ach Kayl - Kobieta uśmiechnęła się szeroko - Nie chwalił się, że ma dziewczynę. Jak się nazywasz?
-Nell. Nell Milton.
-Jesteś śliczna Nell - Speszyły mnie trochę jej słowa.
-Dziękuje - Wydukałam.
-Chodź zaprowadzę cię do niego - Kiwnęła bym podążała za nią. - Długo się znacie?
-Miesiąc.
-To niewiele Rozumiem, że powiedział ci o chorobie?
-Tak.
-Biedny dzieciak. Bardzo mi go żal. Ma takie dobre serce. Dziwie się, że tak szybko ci zaufał. Musiałaś mu te dobre serduszko skraść - Zaśmiałam się. Szczerze - To tu - Zatrzymaliśmy się przed drewnianymi drzwiami.
-Dziękuje - Poklepała mnie po ramieniu i odeszła. Uchyliłam delikatnie drzwi i wkradłam się do środka. Okna były do połowy zasłonięte, więc w pokoju panował półmrok. Kayl leżał na łóżku z zamkniętymi oczami, podłączony do aparatury. Ten widok wywołał u mnie szok. Nie wiedziałam, ze tak szybko zobaczę go na szpitalnym łóżku. Nie przygotowałam się. Jego klatka unosiła się i opadała w nierównym i powolnym rytmie. Zajęłam miejsce na fotelu, który stał obok. Najwidoczniej jego rodzice już tu byli. Chwyciłam jego zimną dłoń i przyłożyłam do swojego policzka, po którym spływały łzy.
-Hej nie płacz - Usłyszałam jego zachrypnięty głos i podniosłam głowę. - Wszystko jest w porządku.
-Gdyby było, nie leżał byś tu - Zacisnął szczękę i mocno ścisnął moją rękę.
-Czasem zdarza się, że jednak muszę tu leżeć.
-Dużo czasu spędziłeś w szpitalu?
-Za nim się tu przeprowadziliśmy, mój najdłuższy pobyt trwał trzy miesiące - Z niedowierzaniem pokręciłam głową. - Ja... Nie chcę byś się nade mną użalała - Powiedział szeptem.
-Nie użalam się nad tobą, tylko ci współczuje.
-Współczucia też nie chce.
-Uważasz, że będę nieczuła na twoją krzywdę? Wybij to sobie z głowy - Z powrotem zamknął oczy.
-Przepraszam.
-Nie przepraszaj, bo nie masz za co. Rozumiem cie, ale nie możesz wymagać ode mnie niemożliwego.
-Dobrze. Tylko, tylko nie patrz tak na mnie.
-Jak? - Spojrzał na mnie ze złością w oczach, ale przypuszczałam, że był bardziej zły na siebie niż na mnie.
-Właśnie tak. Jakbym umierał.
-Ale uwierasz - Powiedziałam cicho.
-Ale nie w tej chwili. Teraz ciesze się życiem - Uśmiechnęłam się do niego.
-Okey - Pochyliłam się nad nim i pocałowałam go w usta.
-I nie płacz.
-Już nie będę.
-Nigdy więcej.
-Nigdy.
-Obiecaj.
-Obiecuje - Pogładził mój policzek i przesunął się na łóżku robiąc mi miejsce. Położyłam się obok niego delikatnie, wtulając się w jego tors.
-Kocham cie - Szepnął.
-Wiem.
Kayl
-Powinieneś zostać jeszcze na obserwacji.
-Ale nie chce - Spojrzałem na doktor Mary, wkładając koszulkę przez głowę. - Nic dla mnie już nie zrobicie. Chce się nacieszyć tym rokiem.
-Wiesz, że możemy ten rok przedłużyć.
-O ile? Miesiąc? Dwa, pół roku? I po co? Bym cierpiał i ja i moi bliscy? Nie dziękuje - Widziałem, że starała się. Chciała zrobić dla mnie coś niemożliwego. Byłem wdzięczny, ale to było na nic.
-Kayl, jak zmienisz zdanie wróć. Pomyśl o niej. Zrób to dla niej - Uśmiechnął się na myśl o Nell.
-Robię to z myślą o niej. Nie chcę by cierpiała dłużej. I tak powinienem kazać jej odejść. Może i jestem przez to samolubny, ale potrzebuje jej.
-Nie jesteś samolubny Kayl, a ona i tak by nie odeszła. Wiesz o tym - Kiwnąłem głową i założyłem kurtkę.
-Dziękuje pani doktor.
-Trzymaj się - Uściskała mnie na pożegnanie i wyszła.
-Gotowy? - Spojrzałem na mamę.
-Jasne - Objęła mnie ramieniem i pociągnęła w stronę wyjścia. - Mamo kocham cie.
-Wiem synku.
-Chciałbym, żebyś nie powstrzymywała mnie przed robieniem głupot.
-Nie zamierzam - Powiedziała ze łzami w oczach. Ciągle ktoś przeze mnie płakał. Ledwo mogłem to znieść, ale tylko otarłem kciukiem jej łzy.
-Chce by to był wyjątkowy rok.
-I będzie kochanie. Wierzę, że będzie - Pocałowała mnie w czoło i otworzyła przede mną drzwi od samochodu.
-Pomożesz mi w czymś?
-W czym? - Spytała z uśmiechem. Chciałem by już zawsze chodziła uśmiechnięta.
-Chce zrobić Nell niespodziankę - Wyjątkową niespodziankę.